sobota, 2 sierpnia 2014

No i od nowa :D - arab, murzynka i krakers czyli dream team

Jestem. Znowu, po długiej przerwie.

Wiem.. przepraszam... mea culpa. Odwiedziliśmy Polskę miesiąc temu i dostałam taki ochrzan za zaprzestanie, że powrót do pisania wydaje się jedynym wyjściem aby odzyskać nadszarpnięte przyjaźnie :)

A działo się od października dużo.. i dlatego (może paradoksalnie) nie pisałam. Tematy pojawiały się codziennie ale pęd życia sprawiał, że co mózg zarejestrował dłonie nie nadążały opisywać. Ale pamięć mam dobrą i chęci dużo, więc odradzam się jak feniks z popiołów żeby zdać wam relacje z punktów najważniejszych. Będzie też o błahostkach bo to one budują nasze życie.

Jesteśmy przeprowadzeni. Jak zwykle - można by powiedzieć. Ale o tym później. Streaky Bay pozostawiło tyle wspomnień, że nie sposób ich pominąć bezszelestnie. Nowe przyjaźnie, pierwsza "prawdziwa" praca, początek nastawienia "mogę żyć w tym kraju", nasz ślub..

Nie wszystko kończy się po naszym wyjeździe. Nie mogę powiedzieć, że zostaną jedynie wspomnienia. Zyskałam coś więcej.

Arab, murzynka i krakers.

W małym miasteczku ciężko nawiązać przyjaźnie. Australijczycy, chociaż otwarci, zazwyczaj nieufnie podchodzą do "nowych". W wioseczce, w której mieszka jedynie 1000 osób, tworzą się grupy i klitki. "Lokalni" - czyli ludzie żyjący w tym miejscu od pokoleń, traktują przyjezdnych z pewną dozą dystansu. Jak turystów. Przyjezdni natomiast, zazwyczaj zniechęceni tym podejściem, godzą się ze swoim losem i uczą się jak przetrwać samemu ze sobą. Zazwyczaj pomaga w tym prokreacja. :) Przyjeżdżają wiec i pracują nad potomkiem, później drugim i trzecim, a później już nie mają czasu na towarzystwo. 

Zaczęłam prace w aptece. Ukończyłam kurs na asystentkę farmaceuty, aplikowałam i bum (tu niespodzianka) mój mąż aprobował moją kandydaturę. Nasz boss potrzebował jeszcze jednej dziewczyny do pomocy a dla mnie była to doskonałą okazją. Więc się można by powiedzieć "wstrzeliłam". Reszta grupy zachwycona nie była. Pracowały ze mną jeszcze 4 asystentki, z których dwie, postawiły sobie za punkt honoru być zołzami - delikatnie mówiąc. Płonne okazały się więc moje nadzieje, na odnalezienie przyjaźni w miejscu pracy. 

Wykończona samotnością, udałam się do dr. Roba :) Nie żeby dostać jakieś przeciwdepresanty.. po prostu, chyba z tych nudów postanowiłam sprawdzić czy nie mam żadnej anemii czy coś.. Kiedyś czytałam, że braki witamin mogą spowodować wahania nastrojów ^^ Umówiłam się więc, na ogólną kontrolę mojego stanu zdrowia. Dr. Rob wypytał mnie o wszelkie szczegóły dotyczące mojej aktywności i jednoznacznie stwierdził - "Oszalejesz tu". Diagnoza nie była zbyt zadowalająca a rokowania mnie zszokowały. Zaczęłam więc szukać wyjścia z tej patowej sytuacji, wypytując doktora o możliwą profilaktykę. Nie chciałam oszaleć. Na szczęście Rob już miał przygotowany cały plan leczenia.

R: Lubisz sport? Mamy tu takie zajęcia z fitnessu, może byś poszła, poznałabyś dziewczyny, zawsze to coś do roboty?
E: No... jasne, lepsze to niż nic
R: Czekaj, pracuje z nami Kat, ona chodzi praktycznie codziennie.. Zawołam ją, da ci rozpiskę zajęć i może pójdzie z Toba.

Dr. Rob wykonał telefon do drugiego pokoju, znajdującego się metr od nas. Po jakichś dwóch minutach drzwi do gabinetu, w którym siedzieliśmy otworzyły się. Moim oczom ukazała się około 30-letnia, czarnoskóra dziewczyna z bardzo niezadowoloną miną. Zrobiła na mnie wrażenie wyniosłej, wręcz nieprzyjaznej. Byłam jednocześnie delikatnie mówiąc zaskoczona. Myślałam, że jedynymi obcokrajowcami w całym Streaky jesteśmy my. A tu niespodzianka. Jakim cudem mogłam ją przeoczyć? Serio... tego nie da się przeoczyć! :D Jedyna ciemnoskóra kobieta w promieniu może 600 km a ja jej nie zauważyłam.

Kat podeszła do mnie, wzięła kartkę i zaczęła bazgrolić jak to lekarz. Wypisała mi cały rozkład jazdy zajęć fitnessu, uśmiechnęła się i wyszła. Zaintrygowała mnie.

Tego samego dnia po powrocie do domu, zabawiłam się w detektywa. Znalazłam ją na Facebooku :) Wiem wiem.. strasznie to głupie. Jak jakiś prześladowca, wysłałam zaproszenie do znajomych. Jakim cudem zaprosiłam lekarkę przypadkowo spotkaną w klinice na fb? Nie wiem co mi odbiło. Ale z perspektywy czasu wiem, że to dobrze, że chwilowo byłam niepoczytalna. Zaakceptowała. Żeby nie wyjść na kompletną idiotkę wysłałam jej wiadomość - "Cześć, wiem że się prawie nie znamy, ale pomyślałam ze milo by było pójść na pierwsze zajęcia z kimś znajomym." Po paru godzinach odpisała. "Spoko, idę w czwartek, jak chcesz możesz pójść ze mną."

W czwartek poszłam na fitness. Kat machnęła do mnie ręką z drugiego końca sali. I na tym się skończyło. Przez następne 2-3 tygodnie, wymieniłyśmy parę zdań na fb, głównie na temat naszych zajęć.

Niedługo po tym, znowu oszalałam. Tak jak doktorek przewidywał. To był zły dzień, bardzo zły. Od rana mój humor pozostawiał wiele do życzenia. Z. był w pracy a ja akurat miałam wolne. Płakałam. Dużo. Pół dnia. Leżąc na kanapie w piżamie, pijąc wino od 12 w dzień i zajadając czekoladę. Wyłam z rozpaczy nad swoja samotnością. Na Skype nikogo, na fb nikogo (w Polsce środek nocy). Z. nie odbiera telefonu bo pewnie jest zawalony receptami. Ten moment bezsilności sprawił, że musiałam, musiałam wyrzucić to z siebie w jakikolwiek sposób. Potrzebowałam kogoś, kto zrozumie jak się czuje i powie mi, że wszystko będzie ok, że tęsknota minie. Otworzyłam fejsa, kliknęłam na Kat i napisałam jedyne zdanie jakie przyszło mi do głowy. "Jakim cudem potrafisz tu przetrwać jako obcokrajowiec? Ja szaleje z tęsknoty za domem". Kat odpisała, że ona czuje się tak samo, jedyna różnica tkwi w tym, że ja jestem w Australii od roku a ona od 12 lat. Zdążyła się więc przyzwyczaić. Po 2 minutach rozmowy nagle napisała "Przestań się zamartwiać, dziś są moje urodziny, robię imprezę. Idź się wyszykować i bądź u mnie o ósmej. Nie przyjmuje odmowy."

Natłok myśli. Beczałam cały dzień, wyglądam jak zombie. Iść czy nie iść. Zadzwoniłam do Z. "Idziesz i koniec!" - wrzasnął. Zaczęłam się szykować. Do Kat dotarłam spóźniona, ale mój humor poprawiał się z minuty na minute. Na imprezę przyszło około 20 dziewczyn. Żadnego samca. Piłyśmy wino, rozmawiałyśmy. Wszystkie były bardzo miłe i otwarte. Nawet na chwile nie zostałam sama, rozmawiałam ze wszystkimi po kolei starając się cieszyć się każdym momentem wśród ludzi. Potrzebowałam tego jak nigdy.

Ranek do przyjemnych nie należał :) Z łózka zwlokłam się może o 16:00. Odpaliłam laptopa. Oczywiście ciekawa relacji i zdjęć z dnia poprzedniego, natychmiast włączyłam fb. Sześciu nowych znajomych, cztery wiadomości. Jackie - którą poznałam paręnaście godzin temu, zaprasza mnie na urodziny córki. Kelly, urocza kobieta po 30stce, organizuje ognisko za tydzień i chce żebym tam była...

Tu zaczęło się moje życie towarzyskie. Wystarczyło przebić mur. Kat przebiła go dla mnie. Stala się bratnią duszą i w Streaky, wszyscy wiedzieli, że jesteśmy nierozłączne. Kiedy wychodziłam gdzieś bez niej, znajomi reagowali nerwowo, jakby coś było nie tak. Spędzałyśmy razem każdy weekend. Śmiałyśmy się, że nasz dream team to karmel, gorzka i biała czekoladka. Musze przyznać, że było dla mnie wielkim zaskoczeniem, że nasze kultury, wzorce zachowań, tradycje są do siebie tak podobne i jednocześnie tak odlegle od australijskich. Kat pochodzi z Kenii i mimo tych parunastu lat spędzonych na Antypodach, ma prawdziwie afrykańską dusze. Szczera do bólu, głośna, wybuchowa, niesamowicie empatyczna, urzekła mnie swoja bezpośredniością jaką przypisywałam europejczykom. Zapewne napisze o niej jeszcze nie raz. Dzięki niej, stałam się bardziej otwarta, poznałam masę niesamowitych ludzi i poczułam, że mogę tu żyć. Mogę przetrwać.

<3 Dziękuję.


Dzien na plazy z Kat.



Fiona, Kat i ja. Fiona to jedna z niesamowitych dziewczyn ktora poznalam dzieki Kat.




For my lovely friend, the one that change my view about being in Australia, the one that give me faith and strength when I needed it the most. Thanks Kat <3 Love you girl!

1 komentarz:

  1. Nono.. jaaaakie foczki ;D Mam chyba dla Was nazwę.. "Tiramisu". choć wyglądacie trochę jak " Charlie's Angels" zaraz po akcji. Jeśli zwolnicie Charliego pozostanie " Tiramisu Angels"..:D Brak bliskich osób to chyba najgorsza rzecz na świecie. Majątki, luxusy dziś jest, jutro nie ma, nie jest to rzecz stała, więc h87j z tym. Ale prawdziwa przyjaźń i rodzina to podstawa. Wiem , bo mieszkałem za gramanicą. Na szczęście to, że zawsze gdzieś tam na naszej drodze spotykamy ludzi podobnych do nas samych jest piękne. Wystarczy się otworzyć na nowe. Robimy ten krok i pozwalamy zadziałać naszemu przeznaczeniu i okazuje się tak jest, o to chodziło, Dlatego ufam iż należy wierzyć w dobro i ufać swojemu przeznaczeniu. Chociaż to jest niebywale trudne tak ufać i być wiernym swemu przekonaniu, ale przecież nie od razu Rzym zbudowano. A każda chwila ma jakiś sens, więc nawet leżąc na kanapie w ciszy to ma sens.

    OdpowiedzUsuń