czwartek, 29 sierpnia 2013

Jak poznałam psy sąsiada.. czyli horror na australijskim polu.



Minął już prawie tydzień, od naszej przeprowadzki i powoli staramy się poznawać nasza nowa mieścinę. Jako że zaczynam prace dopiero od początku września, mam teraz czas na poranne spacery, poznawanie okolicy i delektowanie się wszechobecną majestatyczną naturą. I tak to każdego dnia rano, razem z Harnasiem, przemierzamy pola i łąki, codziennie to w innym kierunku. Harnaś, niestety jest tchórzem, kochanym ale jednak. Ucieka nawet na widok maltańczyka.. ale z drugiej strony wszelkie "małe" naziemne stworzenia wywąchuje "pierwszy", zanim je zobaczę, co sprawia że mimo wszystko czuje się z nim bezpieczna. Wszystkie gekony, węże, pająki najpierw napotkają jego nos, przez co marne szanse że na nie nadepnę. Wiec sobie wędruję z moim towarzyszem nie bacząc na australijskie niebezpieczeństwa.

Ponieważ nasz dom,  położony jest w szczerym polu, postanowiłam najpierw sprawdzić to konkretne pole, a później przejść do całej reszty. Wyposażona w butelkę wody, aparat, paczkę fajek, zapalniczkę i smycz, ruszyłam na podbój najbliższej "żwirowej drogi". Droga jak droga, piach i kamienie, trochę końskiego łajna co kilkadziesiąt metrów.. po lewej farma, po prawej kolejna farma a z tyłu widok na ocean.

Nasza droga z tyłu.

Nasza droga z przodu.



Jak to ja, ciekawska, postanowiłam sprawdzić gdzie ta droga prowadzi. I tak po około 2 kilometrach doszłam do zakrętu ;) To był moment kiedy powinnam zawrócić... Niestety, ten durny cichy głos w mojej głowie zaczął szeptać "jeszcze kilometr, tylko kilometr, musisz być w formie, więcej spacerować, jest taki piękny dzień, nie zmarnuj tego, jeszcze tylko kilometr i zawrocisz...". No i głupia posłuchałam..

Moj obrońca Harnaś, a w oddali zakręt.


Skręciłam. Po około 100 metrach zobaczyłam dom.. spoko, to zapewne dom właściciela tej wielkiej farmy. Idąc dalej, podziwiałam naturę. Mój wewnętrzny spokój nagle został przerwany. W pewnym momencie zorientowałam się, że stoję przed otwartą bramą tej posiadłości, a na jej tarasie śpią dwa rottweilery. I tu jak na filmach.. cholera (!) nie mogły spać dalej, najpierw jeden podniósł głowę, przechylił ją na bok, popatrzył.. szczeknął. Oczywiście jego brat bydlak momentalnie się obudził i zerwał się "na łapy". Zaczęły biec. Biegły naprawdę szybko... I my też bieglismy. A właściwie to ja spierdzielałam a mój tchórz Harnasko nagle stał się wielce odważny i wyjąc ciągnął niemilosiernie w ich stronę, jak wielki rycerz obrońca. Nie wiem, czy te dwie czarne bestie były tego nauczone, ale na szczęście nie wybiegły za bramę. Szczekały, warczały i rzucały się biegnąc wzdłuż płotu (który jak to na farmach, składał się z dwóch poziomych drutów i płotem de facto nie był). W każdej chwili mogły nas zeżreć, na szczęście tego nie zrobiły.

Po około 500 metrach w końcu nastąpiła cisza. Mokra jak szczur, z trzęsącymi się rękoma, zatrzymałam się i odpaliłam papierosa. I nagle uświadomiłam sobie, że spierdzielaliśmy w złą stronę.. bo z tego wszystkiego, zamiast zawrócić, uciekałam prosto, oddalając się od domu. Teraz już nie mogłam wrócić ta samą drogą i ryzykować, ze jednak te dwie bestie zmienią zdanie i postanowią zjeść Harnasia a mnie poturbować. Zostało mi iść prosto, dalej w pole. Problem w tym, że w Australii taka droga może się ciągnąc przez 20-30 kilometrów bez żadnego skrętu.. No cóż. Przynajmniej ten durny głos w mojej głowie się w końcu uciszy.. bo teraz to już na pewno będziemy mieli dłuuuugi spacer.

Przynajmniej po drodze mogliśmy podziwiać kangury. Zdjęcie niewyraźne bo jakoś nie miałam humoru żeby próbować zrobić lepsze.

Dalej było dużo potu, łez, wyrzutów sumienia, że nie mam przy sobie telefonu, myśli typu "a co jak zastanie mnie tu noc i będę musiała wybudować szałas..". Szliśmy żwirówką, później asfaltem i znów żwirem.. później.. duuzo później zobaczyłam znak "Welcome to Streaky Bay" co oznaczało że przynajmniej jestem już w swojej wiosce. Po około 2 godzinach i w sumie jakichś 8-10 km dotarłam do domu.

Tak poznałam psy sąsiada.

1 komentarz:

  1. Nareszcie masz bloga yuppie :))) tak fajnie opisujesz, ze mam wrazenie jak bym tez tam był:) Gratuluje bloga. Będę tu regularnie podczas codziennej porannej kawy :)
    Maciek Bojaryn

    OdpowiedzUsuń