Minął już prawie tydzień, od naszej przeprowadzki i powoli staramy się poznawać nasza nowa mieścinę. Jako że zaczynam prace dopiero od początku września, mam teraz czas na poranne spacery, poznawanie okolicy i delektowanie się wszechobecną majestatyczną naturą. I tak to każdego dnia rano, razem z Harnasiem, przemierzamy pola i łąki, codziennie to w innym kierunku. Harnaś, niestety jest tchórzem, kochanym ale jednak. Ucieka nawet na widok maltańczyka.. ale z drugiej strony wszelkie "małe" naziemne stworzenia wywąchuje "pierwszy", zanim je zobaczę, co sprawia że mimo wszystko czuje się z nim bezpieczna. Wszystkie gekony, węże, pająki najpierw napotkają jego nos, przez co marne szanse że na nie nadepnę. Wiec sobie wędruję z moim towarzyszem nie bacząc na australijskie niebezpieczeństwa.
Ponieważ nasz dom, położony jest w szczerym polu, postanowiłam najpierw sprawdzić to konkretne pole, a później przejść do całej reszty. Wyposażona w butelkę wody, aparat, paczkę fajek, zapalniczkę i smycz, ruszyłam na podbój najbliższej "żwirowej drogi". Droga jak droga, piach i kamienie, trochę końskiego łajna co kilkadziesiąt metrów.. po lewej farma, po prawej kolejna farma a z tyłu widok na ocean.
Nasza droga z przodu. |
Jak to ja, ciekawska, postanowiłam sprawdzić gdzie ta droga prowadzi. I tak po około 2 kilometrach doszłam do zakrętu ;) To był moment kiedy powinnam zawrócić... Niestety, ten durny cichy głos w mojej głowie zaczął szeptać "jeszcze kilometr, tylko kilometr, musisz być w formie, więcej spacerować, jest taki piękny dzień, nie zmarnuj tego, jeszcze tylko kilometr i zawrocisz...". No i głupia posłuchałam..
Moj obrońca Harnaś, a w oddali zakręt. |
Skręciłam. Po około 100 metrach zobaczyłam dom.. spoko, to zapewne dom właściciela tej wielkiej farmy. Idąc dalej, podziwiałam naturę. Mój wewnętrzny spokój nagle został przerwany. W pewnym momencie zorientowałam się, że stoję przed otwartą bramą tej posiadłości, a na jej tarasie śpią dwa rottweilery. I tu jak na filmach.. cholera (!) nie mogły spać dalej, najpierw jeden podniósł głowę, przechylił ją na bok, popatrzył.. szczeknął. Oczywiście jego brat bydlak momentalnie się obudził i zerwał się "na łapy". Zaczęły biec. Biegły naprawdę szybko... I my też bieglismy. A właściwie to ja spierdzielałam a mój tchórz Harnasko nagle stał się wielce odważny i wyjąc ciągnął niemilosiernie w ich stronę, jak wielki rycerz obrońca. Nie wiem, czy te dwie czarne bestie były tego nauczone, ale na szczęście nie wybiegły za bramę. Szczekały, warczały i rzucały się biegnąc wzdłuż płotu (który jak to na farmach, składał się z dwóch poziomych drutów i płotem de facto nie był). W każdej chwili mogły nas zeżreć, na szczęście tego nie zrobiły.
Po około 500 metrach w końcu nastąpiła cisza. Mokra jak szczur, z trzęsącymi się rękoma, zatrzymałam się i odpaliłam papierosa. I nagle uświadomiłam sobie, że spierdzielaliśmy w złą stronę.. bo z tego wszystkiego, zamiast zawrócić, uciekałam prosto, oddalając się od domu. Teraz już nie mogłam wrócić ta samą drogą i ryzykować, ze jednak te dwie bestie zmienią zdanie i postanowią zjeść Harnasia a mnie poturbować. Zostało mi iść prosto, dalej w pole. Problem w tym, że w Australii taka droga może się ciągnąc przez 20-30 kilometrów bez żadnego skrętu.. No cóż. Przynajmniej ten durny głos w mojej głowie się w końcu uciszy.. bo teraz to już na pewno będziemy mieli dłuuuugi spacer.
Przynajmniej po drodze mogliśmy podziwiać kangury. Zdjęcie niewyraźne bo jakoś nie miałam humoru żeby próbować zrobić lepsze. |
Dalej było dużo potu, łez, wyrzutów sumienia, że nie mam przy sobie telefonu, myśli typu "a co jak zastanie mnie tu noc i będę musiała wybudować szałas..". Szliśmy żwirówką, później asfaltem i znów żwirem.. później.. duuzo później zobaczyłam znak "Welcome to Streaky Bay" co oznaczało że przynajmniej jestem już w swojej wiosce. Po około 2 godzinach i w sumie jakichś 8-10 km dotarłam do domu.
Tak poznałam psy sąsiada.
Tak poznałam psy sąsiada.
Nareszcie masz bloga yuppie :))) tak fajnie opisujesz, ze mam wrazenie jak bym tez tam był:) Gratuluje bloga. Będę tu regularnie podczas codziennej porannej kawy :)
OdpowiedzUsuńMaciek Bojaryn