Podczas
ostatniego pobytu w Polsce, nasz znajomy pracujący w lokalnej
gazecie wpadł na pomysł opublikowania artykułu o naszej historii.
Niektórzy z was, mieli okazje go przeczytać, wiec postanowiłam
opublikować pełną wersje tj. nasze odpowiedzi na zadane przez
dziennikarza pytania :)
Opowiedz
o tym jak się poznaliście?
E:
Poznaliśmy się w dość nietypowy sposób. Wszystko
zaczęło się w sierpniu 2011r. Oboje byliśmy w trudnym
momencie swojego życia. Z. był w Australii od 3 lat, sam, blisko
podjęcia decyzji o powrocie do Egiptu. Ja parę miesięcy wcześniej
zakończyłam związek i uciekłam w prace. Dla obojga oderwaniem
od codziennych smutków było zabijanie potworów w pewnej grze
online. Któregoś dnia, zobaczyłam w tej grze zbłąkana dusze,
która potrzebowała pomocy. W wielkim skrócie - pomogłam.. i
ubiłam wielkiego obrzydliwego potwora. W okienku "czatu"
pojawiło się podziękowanie. Odpowiedziałam, że
nie ma sprawy i jak tylko będę mogła znów pomóc to jestem do
dyspozycji. Zaczęliśmy rozmawiać... Od tego momentu graliśmy ze
sobą codziennie. Po tygodniu zaczęliśmy rozmawiać na Skype.
Pamiętam jak biegłam z pracy do domu, żeby tylko na chwile go
zobaczyć – miedzy Polską a Australią jest 9h różnicy w czasie,
więc było nam ciężko logistycznie i byliśmy ciągle niewyspani.
Dwa miesiące później Z. oświadczył, że
jedzie do Polski bo musi mnie zobaczyć.
Pierwsze
spotkanie. Czego najbardziej się baliście? Różnica kultur, inny
język. Wszystko inne. Opowiedz o tym.
E:
Załatwianie wszystkich formalności zajęło nam trochę czasu. Od
momentu decyzji o spotkaniu do samego przyjazdu minęło pół roku.
Oboje się baliśmy. Czego? Chyba wszystkiego. Ja miałam tu naprawdę
fajną
pracę, mieszkanie, dwa psy.. Nigdy nie myślałam o emigracji a
brniecie w relacje z Z. z tym się właśnie wiązało. Dla Z. z
kolei, nasz związek był w konflikcie z kulturą.
Musimy pamiętać, że
małżeństwa koptyjskie są aranżowane. Mama wybiera w kościele
kandydatkę, którą proponuje synowi – koniecznie bardzo religijna
Koptyjkę, zazwyczaj z zaprzyjaźnionej rodziny. Były też
wątpliwości, które z perspektywy czasu wydają się śmieszne. W
kulturze koptyjskiej, na jakikolwiek bliższy kontakt z kobietą (i
mowie tu o przytuleniu i trzymaniu za rękę), przyzwolenie ma się
dopiero po zaręczynach. Zastanawialiśmy się jak mamy się
przywitać, jak zachowywać się wobec siebie przebywając w jednym
mieszkaniu. Z jednej strony nie chciałam naruszać jego przekonań i
nawyków, z drugiej było mi ciężko wyobrazić sobie w jaki sposób
mamy rozwijać nasz związek nie mogąc dać sobie buziaka :)
Istniało tez prawdopodobieństwo, że po pierwszym spotkaniu czar
pryśnie, a mieliśmy ze sobą mieszkać przez miesiąc.
Na
lotnisku trzęsłam się jak osika. Zobaczyłam go z daleka.
Zamarłam, spuściłam głowę i się poryczałam. On bez słowa mnie
przytulił. W tym momencie zrozumieliśmy, że wszystko będzie
dobrze - nie było już Polki i Egipcjanina, byliśmy po prostu
zakochaną, stęsknioną parą.
Miałaś
wsparcie od rodziny, przyjaciół? Kibicowali Ci? Jak wyglądają
kontakty z rodziną i przyjaciółmi teraz, czyli kiedy jesteście
już razem?
E:
Moja rodzina poznała Z. i chociaż oczywiście martwili się o mnie,
bardzo nam kibicowali. Przed jego przyjazdem przeprowadziłam tysiące
wykładów na temat Koptów i tego, że jedzą wieprzowinę i chodzą
do kościoła... Z perspektywy czasu, potrafię się z tego śmiać,
ale rzeczywiście nie było łatwo. Niestety nasza wiedza na temat
tej kultury jest bardzo uboga i w dalszym ciągu większość ludzi
słysząc słowo Egipcjanin, widzi mnie zakrytą od stop do głów,
myjącą podłogę całymi dniami i rodzącą dzieci jedno po drugim.
Jeśli chodzi o przyjaciół, tych kibicujących i wspierających
moją decyzje o wyjeździe do Australii mogłabym policzyć na
palcach jednej reki. Większość mówiła mi, że nie wiem na co się
pisze, że mnie omotał, że robię głupotę, że go nie znam, on
udaje, na pewno ma parę żon i może nawet nie jest farmaceutą i
nie nazywa się Z. :) Oczywiście wszelkie te ostrzeżenia wywodziły
się z troski o mnie i moje bezpieczeństwo. Rzeczywiście, moja
decyzja była szalona i nie zupełnie zgodna z moim charakterem, wiec
zrozumiałym jest, że wywoływała tak skrajne emocje.
Teraz
po półtora roku od mojego wyjazdu, wszyscy uwielbiają Z. Czasami
myślę, że moja rodzina lubi mojego męża bardziej niż mnie
(śmiech).
Z.,
jak to się stało, że wyjechałeś z Egiptu? Jakie były tego
powody?
Egipt
jest biednym krajem. życie tam nie jest łatwe. Po ukończeniu
studiów pracowałem jako farmaceuta po 14h dziennie w dwóch
miejscach. Byłem zmęczony, większość moich znajomych z podobnym
wykształceniem emigrowało. Miałem już dość i postanowiłem
zacząć gdzieś od nowa. Miałem do wyboru Australię, Kanadę lub
USA bo w tych krajach potrzebują ludzi wykształconych w dziedzinach
medycznych. Australia w tym momencie była najpewniejsza jeśli
chodzi o pracę i możliwość uzyskania wizy na stałe. Złożyłem
podanie, byłem pewny, że na odpowiedź będę czekał rok-dwa.
Tradycja
nakazuje Koptom zaręczyny przed wyjazdem z kraju. Rodzice znaleźli
odpowiednią kandydatkę. Nikt nie pytał mnie o zdanie, zaaranżowali
spotkanie z jej matką w celu ustalenia czy się na to zgadza czy nie
(wywiad obejmuje przede wszystkim aspekty finansowe). Oczywiście ta
biedna dziewczyna, również nie miała nic do powiedzenia. Zawsze
wiedziałem, że małżeństwo aranżowane nie jest rozwiązaniem dla
mnie i starałem się zrobić wszystko żeby do tego nie dopuścić.
Postawiłem sobie za punkt honoru, zrobienie jak najgorszego wrażenia
na rodzicach kandydatki. Zamiast pierścionka kupiłem ciasto. Na
pytania rodziców co mogę zaoferować ich córce, odpowiadałem że
nie mam nic i że nie jestem pewien czy dostanę wizę. Udało się,
jej mama odmówiła zaręczyn. Parę dni później dostałem list z
ambasady Australii – przyznanie stałego pobytu. Chciałem wylecieć
jak najszybciej, uniemożliwiając tym samym kolejne przesłuchania w
sprawie potencjalnych kandydatek na żonę.
Z.,
opowiedz trochę o tradycji, kulturze i swojej religii. W kontekście
małżeństwa oczywiście. Podobno Twoja rodzina była mocno
nieprzychylna na początku. Pokazali zdjęcia innych kobiet, ale Ty
byłeś nieugięty.
Uważa
się, że Koptowie to najstarsza wiara chrześcijańska. Jesteśmy
rdzennymi mieszkańcami Egiptu, mówi się nawet, że jesteśmy
potomkami faraonów (śmiech). W VII wieku Egipt został podbity
przez Arabów, wiara chrześcijańska była powoli wypierana przez
islam. Obecnie w Egipcie jedynie 5-8% populacji wyznaje
chrześcijaństwo. Na nasze tradycje i kulturę ma wpływ wiele
czynników, myślę że także chęć "przetrwania". W
kraju, w którym większość populacji wyznaje islam, oczywista
wydaje się zasada, ze Kopt powinien poślubić Koptyjkę. Kandydatka
sprawdzana jest pod względem religijności, historii jej rodziny ale
także zdrowia. Przed ślubem para powinna wykonać podstawowe
badania, także dotyczące płodności. Jeżeli którekolwiek ma
problemy ze zdrowiem, druga strona musi podpisać oświadczenie, że
ma tego świadomość. Brzmi to strasznie, ale dalej jest
praktykowane. Oczywiście głownie przez nacisk ze strony rodziny.
Nie
znam nikogo kto podjąłby decyzje sprzeczną z wolą rodziców. Co
zaskakujące małżeństwa aranżowane w większości sprawdzają się
znakomicie, może dlatego że nie są oparte na ulotnych emocjach a
bardziej na oddaniu, przywiązaniu, zaufaniu. Jest jeszcze jeden
aspekt. W małżeństwach koptyjskich nie ma rozwodów. Podobnie jak
w kościele katolickim istnieje parę wyjątków, jednak są to
sytuacje ekstremalne. Dlatego tak "niebezpieczne" wydaje
się małżeństwo z kimś z poza kultury. Moi rodzice po prostu się
martwili. Gdyby E. kiedykolwiek odeszła, zostałbym sam do końca
życia. Po pierwszym przyjeździe do Polski, kiedy powiedziałem
rodzicom że poznałem dziewczynę i myślę o niej poważnie tylko
pokiwali z niedowierzaniem głowami. Chyba po prostu myśleli, że
zwariowałem.. Parę dni później mama pokazała mi zdjęcia dwóch
kandydatek, które poznała w kościele. Oczywiście wszelkie tego
typu próby starałem się delikatnie obejść. Dla moich rodziców,
to także był szok wiec próbowałem być jak najbardziej
wyrozumiały. Opracowałem całą "taktykę" (śmiech) jak
reagować żeby ich nie urazić a jednocześnie ucinać wszelkie
tematy związane z małżeństwem.
Jakie
są największe wyzwania w Waszym związku?
E: Na
pewno ciężko jest nam obojgu żyć z dala od rodziny. Mamy tylko
siebie, więc wszelkie emocje "wyładowujemy" na sobie. Mam
szczęście, że to ja jestem choleryczką a Z. silą spokoju. Myślę,
że nasz związek o dziwo nie rożni się tak bardzo od przeciętnego
małżeństwa Kowalskich. Nauczyliśmy się kompromisów.
Czy
to nie jest tak, że w Polsce i w Egipcie, nie udałoby się Wam żyć
wspólnie? Musieliście wybrać "neutralny" kraj czyli obcy
dla każdego z Was, który uczyniliście wspólnym?
Tak
naprawdę decyzja o zamieszkaniu w Australii była podyktowana przez
los. W momencie, w którym się poznaliśmy Z. już tam mieszkał,
miał prace i był bliski aplikowania o obywatelstwo. Oboje mówimy
po angielsku. Myślę że fakt, że nie mieszkamy ani w jego
ojczyźnie ani w mojej sprawił, że oboje "startowaliśmy"
z tej samej pozycji. Nikt nie miał łatwiej. Gdyby Z. mieszkał w
Egipcie w momencie naszego poznania, jestem pewna że wszystko
potoczyłoby się zupełnie inaczej. Prawdopodobnie ja nie miałabym
odwagi ciągnąc tej znajomości, a on nie miałby możliwości
wyboru przez naciski otoczenia.
O
co najczęsciej się kłócicie? Jak się kłócicie? W jakich
językach?
E:
Kiedy przyjechałam do Australii dosyć dużo paliłam, oczywiście
także przez stres związany ze zmianą otoczenia, tęsknotą za
domem itp. I chyba to był nasz największy problem (śmiech).
Ogólnie kłócimy się o błahostki, jak każde małżeństwo. Z.
zazwyczaj spokojnie tłumaczy mi po angielsku, a ja zaczynam kłótnie
po angielsku a kończę krzycząc po polsku. Mało się kłócimy, a
jeśli już to są to 5 minutowe burze.
Opowiedz
proszę krótko o Waszym ślubie kościelnym i weselu.
E:
Przed ślubem, ze względu na różnice kulturowe, rodzice Z. nie
wiedzieli, że mieszkamy razem. Mieli świadomość, że jestem w
Australii ale oboje zdecydowaliśmy, wybierając mniejsze zło, że
lepiej będzie pozostawić ich w błogiej nieświadomości co do
wspólnego życia przed ślubem. Zaręczyliśmy się, więc nasz
związek był oficjalny i fakt jego istnienia ogólnie znany.
Planowanie ślubu było skomplikowane. Z. chciał żebym była
szczęśliwa i zrealizowała plan z dzieciństwa o białej sukni i
wielkim polskim weselu. Ja natomiast nie mogłam już patrzeć, jakim
ciężarem dla niego jest wspólne życie w tajemnicy. Tak dużo się
działo, a on mógł opowiadać o tym jedynie wybiórczo w kontekście
naszych "weekendowych spotkań". Zdecydowałam, że w tym
wypadku mogę zrobić krok w tył i oznajmiłam, że chce ślubu jak
najszybciej na neutralnej australijskiej ziemi, tylko dla nas.
Zaplanowaliśmy
ślub w jakieś dwa miesiące. Kupiłam suknie na eBayu,
zadzwoniliśmy do zwierzchników kościoła koptyjskiego i
katolickiego w Australii. Dowiedzieliśmy się, że jako katoliczka,
mogę wziąć ślub w kościele koptyjskim bez zmiany wiary. Kościół
koptyjski także to zaaprobował. W planach mieliśmy skromną
ceremonie, tylko ja, Z. i ksiądz. Zadzwoniliśmy do znanej nam
koptyjskiej parafii, która znajduje się ponad 1000 km od naszego
domu. Ksiądz wręcz błagał nas o rozpowszechnienie informacji o
ślubie wśród koptow mieszkających w Australii. Tłumaczył, że
to wielkie wydarzenie dla całego kościoła i wszyscy będą bardzo
podekscytowani. Zgodziliśmy się. Jakie było nasze zaskoczenie
kiedy tydzień przed planowaną datą rozdzwonił się telefon od
ludzi potwierdzających swoje przybycie. Przylecieliśmy na miejsce
cztery dni przed ślubem. W kościele koptyjskim było Boże
Narodzenie (podobnie jak w prawosławnym). Pamiętam moje
oszołomienie, kiedy po wieczornej mszy, obcy ludzie zaczęli
podchodzić do mnie i przekrzykiwać się na temat moich ślubnych
planów. Jedna z kobiet przejęła inicjatywę, podeszła do mnie i
powiedziała "To jest Rasha, twoja druhna" tym samym
wskazując palcem na stojącą obok uśmiechniętą nastolatkę.
Później spytała mnie jaki kolor sukienki powinna mieć druhna,
zaznaczając że wszystkie dodatki takie jak dekoracja tortu, balony
i transparenty muszą pasować. Nigdy nie pomyślałabym, że ludzie
mogą bezinteresownie zrobić tak wiele, żeby uszczęśliwić obcą
im osobę. Przez te 4 dni poznałam swoje "dziewczynki od
kwiatków", wybrałam dekoracje, tort, menu na wesele, muzykę.
Zorganizowano nam fotografa, kamerzystę, kucharki, pożyczono
samochód od któregoś z parafian. Wszystko wolontaryjnie lub z
funduszy kościoła. W dzień ślubu czułam się jak w bajce. NIGDY
nie poznałam tak wspaniałych ludzi. Wchodząc do kościoła Rasha
szepnęła mi do ucha – "Nie martw się, teraz tutaj masz
swoją rodzinę". Było pięknie.
Wesele
bez rodziny, bez znajomych. Trochę żal?
E:
Planowanie było ciężkie, rzeczywiście zastanawiałam się jak to
wszystko zniosę, czy tęsknota nie weźmie góry i nie rozryczę się
przed ołtarzem. Powiem szczerze, że gdyby nie wspaniali ludzie,
którzy nas otaczali, pewnie by tak było. To oni sprawili, że
stojąc w kościele miałam uśmiech na twarzy. Jeden z gości biegał
dookoła nas z tabletem zdając relacje na żywo na Skype dla naszych
rodzin. Byliśmy dumni i szczęśliwi i myślę, że nasi bliscy
także, mimo odległości.
Najbardziej
szalona rzecz, jaką wspólnie zrobiliście?
Decyzja
o wspólnym życiu (śmiech). Przez te 1.5 roku w Australii, dużo
podróżujemy. Z. stara się zapewnić mi moc wrażeń, żebym nie
marudziła.. Zaplanował pływanie z dzikimi delfinami i lwami
morskimi, ale później stchórzył i został na łodzi, wiec
pływałam sama. Widzieliśmy też wieloryby, jeździliśmy na
wielbłądach, głaskaliśmy kangury, karmiliśmy dzikie papugi,
uciekaliśmy od wielkich pająków. Nie wiem czy można uznać to za
szalone, na pewno niezwykle.
E.,
skąd w Tobie tyle odwagi, siły i wiary? Zawsze byłaś skłonna do
ryzyka?
Właściwie
to nigdy. Należę do osób, które wszystko planują i spisują w
notesie każde za i przeciw. Wydaje mi się, że po prostu trafiliśmy
na siebie w odpowiednim momencie. Miałam świetną pracę,
mieszkanie, rodzinę, żyło mi się fajnie a jednak czułam, że
czegoś mi brakuje. Nie byłam szczęśliwa.. Wiedziałam, że tylko
ode mnie zależy to jak żyje i że drogę do szczęścia blokuje mi
wewnętrzny strach przed porażką. Oczywiście, że się bałam. Ale
postawiłam wszystko na jedna kartę. W końcu mamy tylko jedno
życie.
E
i Z: W którym momencie każe z Was stwierdziło w duchu, że to jest
właśnie to?
E:
Pierwszy przyjazd Z. do Polski. To wtedy rzeczywistość miała się
zderzyć z moim wyobrażeniem na jego temat. Gdyby ten miesiąc nie
dał mi pewności, nigdy nie zdecydowałabym się na przeprowadzkę
do Australii.
Z: U
mnie było podobnie ale przebywając w Polsce byłem oszołomiony i
nie do końca myślałem logicznie. Parę dni po wylocie, wszystko
stało się oczywiste. Szczególnie, że musiałem zacząć
przekonywać bliskich do zaakceptowania mojego wyboru. Jeśli musisz
walczyć z czyimiś wątpliwościami, zaczynasz zauważać że
wszelkie twoje dawno się rozmyły.
Podobno
jesteście zupełnymi przeciwieństwami, jeśli chodzi o charakter.
Jakie to różnice? Jak udało się Wam to pogodzić?
Ja
jestem głośna, energiczna, wybuchowa, towarzyska, gadatliwa,
zorganizowana jeśli chodzi o plany i cele, które chce osiągnąć.
Z. jest introwertykiem, siłą spokoju i logiki, ale z drugiej strony
kieruje się zasada "co najgorszego może się stać?".
Chyba tu tkwi siła naszego związku, on mnie stopuje jak zaczynam
histeryzować, ja jestem głosem rozsądku kiedy on wyskakuje z jakim
nieoczekiwanym szalonym pomysłem. Podobno przeciwieństwa się
przyciągają.
Dzieli
Was wiele, różni wiele, ale co Was łączy? Wspólne
zainteresowania?
Z:
Nic (śmiech)
E:
Rzeczywiście, co dziwne, nie łączy nas wiele. A właściwie tych
najważniejszych aspektów nie da się łatwo zdefiniować. Może
poczucie humoru i podobny kręgosłup moralny. Dzięki temu, że
jesteśmy tak rożni nie jest nudno, oprócz naszego wspólnego
świata, każde z nas ma własna przestrzeń w której może się
schować i zatracić jeśli chce odpocząć (śmiech). Moim zdaniem
to ważne w związku, żeby w byciu rodziną nie zapomnieć o byciu
sobą.
Tęsknicie
za domem? Czy Australia to już Was wspólny dom? Nie planujecie
powrotu?
E:
Oczywiście, że tęsknimy. Najbardziej za rodzina, na obu
kontynentach.
Może
powiem tak – stworzyliśmy swój dom w Australii, ale Australia nie
jest jeszcze naszym domem. Dom to rodzina, atmosfera, niezależna od
kraju w którym żyjesz. Myślę, że jeszcze dużo czasu minie nim
będę mogła powiedzieć, że Australia jest moim domem. Prawda jest
taka, że życie tam jest łatwiejsze. Bardzo chcielibyśmy wrócić
kiedyś do Polski, ale realnie patrząc, mamy na to marne szanse.
Australia jest krajem bardzo otwartym na emigrantów, w mądry sposób
zapełniającym luki na rynku pracy. Zobaczymy jak ułoży nam się
życie. Na razie nie mamy sprecyzowanych planów. Na pewno
przynajmniej raz w roku mamy zamiar przyjeżdżać do Polski na
wakacje.
Co
byś powiedziała parom, które mają obawy, że odległość,
różnica charakterów, a co dopiero kultur i religii może być
przeszkodą w budowaniu związków? Jesteście przykładem na to, że
się da.
Nad
każdym związkiem trzeba pracować. Zycie to sztuka kompromisów,
nigdy nie jest łatwo. Zawsze natrafimy na jakieś trudności,
niezależnie od narodowości i kultury. Pokonując je tylko
wzmacniamy nasza relacje. U nas tez nie zawsze jest kolorowo, oprócz
niesamowitego szczęścia i radości na naszej drodze było wiele
wyrzeczeń i trudnych decyzji. Zarówno z mojej jak i Z. strony.
Ważne jest żeby nie bać się być szczęśliwym, czasami warto
jest zrobić krok i wyjść z bezpiecznej strefy. Jak to Z. mówi:
"co najgorszego może się stać?".
![]() |
:) |
11.01.2014 xx |
Dziękujemy
Jackowi za zainteresowanie naszą
historią
, cieszymy się, że możemy być dla kogoś inspiracją!